Umer po raz drugi

Poranek zaczął sie pochmurno. Takie też były i nasze humory, gdy o godzinie 9 wybraliśmy się nad zalew. W głowach pojawiało się iście Szekspirowskie pytanie: Wracać czy nie wracać? Nie zniechęceni przesuwającymi się po niebie chmurami, niezbyt wysoką temperaturą, postanowiliśmy zmierzyć się w szermierce z pogodą. W grupie siła. Tak więc siłą woli całego autobusu przepychaliśmy chmury w inną część kraju. I nagle oczom naszym ukazały się początkowo nieśmiałe promienie, które bardzo szybko przeobraziły się w gorące słońce. I wtedy się zaczęło... Część grupy udała się w szaleńczy rejs rowerkami wodnymi po zalewie. Gdy jedna grupa wracała zaraz następni siadali na rowery i płynęli hen daleko zwiedzając najodleglejsze zakamarki w tataraku. Atrakcji dostarczyłł nam również ratownik. Marzenka wyprosiła u ratowników łódkę (wraz z ratownikiem :) ) i w rejs z wiosłami pomknął Jurek z Bartkiem...Chyba to wprawa z wiosłowania zupy z talerza spowodowała stosunkową łatwość w prowadzeniu łodzi przez Jurka, choć rady ratownika okazały się bezcenne. Tymczasem na brzegu trwała sielanka, okraszona kiełbaską z grilla, boczkiem i cukinią. Niektórzy najedzeni spacerowali brzegiem zalewu płosząc ryby spod wędek głośnym tupaniem w marszu, inni zaś rozkoszowali się błogim lenistwem wyciągając się na kocach przy śpiewnym hałasie cykad. Ci ambitniejsi, którym nie straszne są rozgrywki sportowe dzielnie walczyli z piłką, kometką i szachami...

Emocje tego dnia w końcu zaprowadziły nas do busa, którym udaliśmy się do domowych pieleszy. Zdjęcia z pikniku tutaj

Jurek i MaG