Wielki turniej

Dziś całkowicie odmienny harmonogram zajęć warsztatowych. Już przed 8 przyjechał inny szofer, już załadowanym samochodem, w którym było miejsce jeszcze tylko dla mnie. Kierowcą dziś był Piotrek, opiekunem Asia, a resztę załogi stanowili zawodnicy: Daniel, Agnieszka i Dorota. Już na wstępie pochwaliłem się, że tą trasę powinienem znać jak własną kieszeń, bo w latach 90-tych najeździłem się do Sanatorium "Górka". Nie wiem, czy bardziej dla żartów, czy rzeczywiście na jednym z początkowych skrzyżowań Piotrek zapytał - w prawo, czy w lewo?- i wskazałem dobry kierunek. Chyba to było takie sprawdzenie mojej czujności. 

Momentami trasa, a bardziej okolica, zmieniła się nie do poznania, ale ciąg następujących po sobie miejscowości przypomniał mi jak żywo dawne dzieje. Nawet ośrodek, do którego w końcu dotarliśmy był w niedalekiej odległości od "Górki". 

W Ośrodku zebrani byli już wszyscy zawodnicy. Niektórzy porozchodzili się po zakamarkach budynku, inni wytrwale pilnowali miejsca na ławeczce w sali gimnastycznej, a jeszcze inni rozgrzewali się przy stołach, nie herbatą, tylko próbnie grając w ping-ponga. 

Siedliśmy również prawie całą grupą, bo ławeczka była za krótka... Zahipnotyzowałem się odbijaną piłeczką i nawet nie wiem kiedy, siedząca obok Asia zamieniła się w całkiem obcą osobę...

W początkowej fazie turnieju był spory hałas, bo rzesza uczestników znajdowała się w okolicy stołów. Stopniowo wyczytywane turniejowe pary składały podpisy w księdze uczestników i stawały na przeciw siebie w bitwie o puchar.

O ile warsztat w Belnie sam zaopatrzyłem w rakietki do ping-ponga, o tyle już na turnieju powinny być choćby po dwie dla jednego stołu. Niestety każdy musiał swój miecz przynieść z domu. Już na początku żartowałem, że będziemy grać, jak grywało się w podstawówce, gdy brakowało rakietek, czyli otwartą dłonią. Nie tylko nasza grupa nie miała czym walczyć.

Z dalekim, bodajże 25 numerem, czekałem wyczytania swojego nazwiska. Wylosowałem do stołu sporo młodszego zawodnika, który nie dał mi pograć, bo już po pierwszym pojedynku wrócił mnie wynikiem 2:1 grzać ławkę.

Jeszcze przed rozgrywkami napisałem pierwszą zwrotkę wiersza. Lubię w ten sposób upamiętniać wydarzenia.

Gdy byłem już wolny, mogłem poświęcić się pisaniu i dokończyłem wiersz:

Na pojedynku w Busku-Zdroju

Zachęcani oklaskami do boju

Czekamy z rakietką na swoich rywali

Przy stołach w gimnastycznej sali.

Jednak ping-pong dzisiaj jak żywy,

Niedoścignione miał na stole zrywy,

Nie kleił się do rakietek pożyczonych.

Czeka porażki smak łez słonych.

Na koniec kiełbaską w bigosie 

Dostaliśmy tylko po nosie.

Przy całej turniejowej zabawie

Wzrok śpiący marzy o kawie.

 

 

Z całych występów zrobiłem tylko 8 zdjęć. Nie tyle uczestnikom, ile oprawie przedsięwzięcia, które organizacyjnie nie zachwyciło, szczególnie bufet z wyliczoną kapustką i chlebem.

Generalnie zdobywanie nowych doświadczeń wzbogaca.

Mnie nie powinna aż tak przerażać odmienność ludzi niepełnosprawnych. Przyzwyczajony do belniańskiego środowiska w każdym z nas widzę, co kto może, a nie czego mu brak.

Tutaj spotkałem jeszcze innych ludzi, z których odmiennością musiałbym się oswoić. Dobrze czasami wybrać się gdzieś, porównać i ocenić nasze Zgromadzenie w superlatywach.

Write a comment

Comments: 0