malarz

Chociaż tym razem normalnym trybem rozpocząłem dzień: pół kawy, i zmagania na sali gimnastycznej i tak na koniec zmiany jestem dokumentnie zmęczony, że nie wiem jak się nazywam. 

Dziś po krótkiej przeprawie gimnastycznej poszedłem do swojej macierzystej pracowni. Po drodze jednak przez otwarte drzwi w pracowni komputerowej powitałem Asię. Od razu zostałem zaprzęgnięty do rooty. 

Zanim więc rozłożyłem farby musiałem napisać dwa okazyjne wiersze , które wymyśliłem na intencję mszy w Masłowie i konkursu warcabowego. 

Tym samym z poślizgiem rozłożyłem farby. Za radą Piotrka dołożyłem więcej farby na niebo i zamalowałem przebijające drewno. Poprawiłem również kontury grubszym położeniem farby, bo od wczoraj jakby za bardzo wyschły.

Za to samo nie namalowałem jeszcze gwiazd na niebie i łuny bijącej od aniołów do Jakuba. A w planach miałem skończenie obrazu dzisiaj. Może jutro mi się uda...

Na południową przerwę z kuchni zawołała zalewajka.

I znowu wracając do pracowni plastycznej wstąpiłem do Asi, która samotnie głowiła się nad działaniami zecerskimi, bo drukarka źle napisała tekst (do góry nogami). Tak więc kolejny egzemplarz kolejnej gazetki szkolnej trafił do mojego plecaka, gdyż dla mnie nie ma różnicy, czy będę obracał gazetę w rękach. Ważna jest treść. 

Z pewnością cały dzień w warsztacie roznosiły się piękne zapachy. Oprócz zupki w południe, później Gosia upiekła kilka wsadów ciastek - makaroników... pychotka.

Write a comment

Comments: 0