Dzisiejszą przeprawę przez warsztatowy dzień zacząłem zbiórką wszystkich opiekunów, którym przeczytałem wiersz napisany wczoraj z okazji Dnia Nauczyciela, bo niewątpliwie dla nas nauczycielami są.
W domu kilkakrotnie czytałem na głos wiersz domownikom i za każdym razem wzruszałem się. Myślałem,że wypłakałem się już dostatecznie, jednak dwa wersy przed ostatnią kropką w wierszu, nie dałem rady powstrzymać łez.
Taki refleksyjny początek dnia, ale dalej już poszło normalnym-w miarę- rytmem.
Dojechaliśmy do Polaniki... Kto by pomyślał, że to już 12-nasty dzień turnusu.
Po wywirowaniu nóg, przeszła obok Lena, której "pochwaliłem się", że rano nabawiłem się kontuzji, skręcając do piwnicy. Za ostro wszedłem w zakręt i przewróciłem się - oczywiście na łokieć.
W bonusie dostałem 10 minut krioterapii.
Na platformie balansowej wytrwałem tylko kilka minut, a na krzyżaku jeszcze mniej.
Z fotela przy wirówce "spadłe" aż do piwnicy, gdzie kompleksowo zajęła się mną Anita. Ćwiczenia na materacu i przy drabinkach wycisnęły ze mnie kałużę potu. Tak, że nawet przy krzyżaku nie miałem siły aktywnie siedzieć przez 10 minut.
Po mnie-jako ostatniego zawodnika z grupy-przyszedł na salę gimnastyczną Stanisław. Nie dokończyłem więc balansować na platformie.
Przyjechaliśmy na bazę w Belnie na pyszną zupę krem z buraka. Jednak nie wskrzesiła we mnie tyle siły, by iść do sztalugi malować "Sen Dawida".