rehabilitacja

Dziś nasz silnik diesla wprawiony w ruch od samego rana. Chociaż tym razem mój nos przeliczył się i wyciągnął mnie trochę za wcześnie. Nawet zdążyłem jeszcze wrócić do domu, usiąść na chwilę za progiem i po ponownej odprawie kompania Strzelców zabłockich wyruszyła znowu na przystanek, czyli na mostek. Tym razem taryfa musiała wykręcić pod lasem i w drodze powrotnej wsiadłem. Pomknęliśmy dobrze znaną drogą i niemal jak koń z klapkami na oczach nasz bus zaprowadził nas do Warsztatu. Szybka roszada zawodników i wyruszyliśmy rehabilitować się w Polanice. Zgadnie z harmonogramem zajęć czekałem pod drzwiami, by za chwilę wrzucić nogi do wirówki. Chociaż czekałem tylko 10 minut czas jakby wyciągnął się, albo myśli już obleciały kawał świata w tym czasie, że jakoś długie wydawało się oczekiwanie...

W czasie "kąpieli" pochwaliłem się fizjoterapeucie warsztatową stroną i moim pamiętnikiem. Przynajmniej wiedza o naszym istnieniu rozpowszechnia się.

Następną drogą w którą udałem się były schody na salę gimnastyczną, gdzie Mariusz tym razem ćwiczeniami na leżance nie pozwolił moim mięśniom złapać oddechu. Jego inwencja twórcza w wymyślaniu kolejnych ćwiczeń jest godna uwagi. I fakt, że ja wkładałem w ćwiczenia dużo siły też napawa podziwem dla trenera. Inna kombinacja ćwiczeń niż wczoraj, ale jednakowo intensywna i wyczerpująca, że zaraz potem zjadłem cały prowiant.

Powrót do warsztatu przywitał nas pełnymi talerzami ziemniaków, surówki i opiekanej mortadeli. Tym razem kelnerowała Paulina, która na koniec obchodu w okół stołu zsunęła na mój talerz górę mortadeli w ramach dokładki. Wszystko popiłem kawą, co przywróciło mi siły i godność osobistą.