Zajęcie po uszy

Dzień rozpoczęty ćwiczeniami. Już uzależniłem się od tego rytmu...

Następnie poszedłem do sali plastycznej, gdzie niestrudzenie kończyłem Matkę Boską. Niby niewiele miałem do pomalowania, bo aureolę wokół Jezuska, cienie na twarzy i rękach, ale i tak musiałem koncentrować się, by nie zepsuć czegoś. Na koniec ostatnie zamalowanie niedociągnięć i gdy farba wyschła przeniosłem obraz do pracowni Piotrka, gdzie czeka na ramki, do których jutro przyniosę listewki, jak znajdę w domu.

Wbrew pozorom malowanie to wcale nie taka lekka praca. Wiele wysiłku kosztowało mnie jak najwierniejsze odtworzenie szczegółów, mieszanie farby, by uzyskać odpowiedni kolor i omal chirurgiczne posługiwanie się pędzlami, których co najmniej 4 używałem podczas jednego malowania.

W ramach odpoczynku od malarstwa jeszcze dziś zacząłem haftować. Tym razem nie wymyślałem własnego "rysunku", a oparłem się o gotowy wzór starego młyna. Dobór odpowiednich nici, niemal jak farb przy malowaniu, też nie jest łatwy. Ale nici przynajmniej nie muszę mieszać dla uzyskania odpowiedniego koloru. To zajęcie z pewnością przytrzyma mnie dłużej niż obraz,bo to dziedzina, którą dopiero poznaję.

W południe na przerwę obiadową zawołał groch z kapustą, do którego podszedłem też drugi raz, gdy sztuka mnie wycieńczyła. Karolina odgrzała mi na patelni ostatki z garnka i z pewnością nabrałem rumieńców.

Write a comment

Comments: 0