18 sierpnia
Wyposzczony w kontaktach towarzyskich, bo przedłużony weekend, jak dziki zwierz rzuciłem się na warsztaty. Połówka kawki przed startem w sali gimnastycznej. Tak spokojnie dziś na sali. W zespole z Grześkiem zaczęliśmy podbój kolejnych szczebli drabinek i wszelkiego sprzętu. Gdy dotleniliśmy głowy zestawami aerobowymi, Grzesiek jeszcze dosiadł rowerka, a ja już dałem za wygraną i zmęczony ruszyłem ku stołówce, gdzie najpierw zjadłem swój prowiant... i wtedy na stół wjechała zupa pomidorowa. Zjadłem tylko 2 talerze. I już Piotrek planuje zagospodarować mój czas rzeźbą. Jeszcze projekt nawet w głowie nie jest dokończony, ale mam nadzieję, że dłuto poprowadzi moją rękę.
Rano przyniosłem trochę jabłek i Asia już piecze szarlotkę. To się nazywa spontaniczność.
19 sierpnia
Spontaniczności ciąg dalszy. Znów pomyślałem o placku, kompocie, albo przekąsce na surowo. Zebrałem trochę jabłek spod drzewa i solidne garści aronii i wierzę, że Asia coś wymyśli na przekąskę, deser, albo na zapas.
Dziś początek dnia w sali gimnastycznej, szybko, bo u Kasi niecierpliwi się ołówek, a u Piotrka dłuto...
Jednak nie dane było mi nadwyrężyć ołówka, ani choć przez chwilę stępić dłuto...
Po wysiłku na sali gimnastycznej już szedłem powolnym krokiem w kierunku sali plastycznej. Na szczęście po drodze mijałem kuchnię, gdzie dziś uczta: frytki z sałatką pomidorową. Chwilę potem zaczęli schodzić wszyscy. Tak więc na dalsze działania musiałem poczekać.
W końcu, najedzeni, pełni nowych sił, ruszyliśmy do zajęć. Poszedłem szukać w komputerze kościoła w Zachełmiu. Po wyoglądaniu go w różnych ujęciach, niczym samochodu na giełdzie, ostatecznie spodobał mi się jeden rzut. Troche nakombinowałem się, by go przerysować z maleńkiego zdjęcia. Aż w końcu Marzenka powiększyła kościół na cały ekran. I gdyby nie kolejne obowiązki, które jednak nade mną wiszą, to przyłożyłbym się do rysunku. Jednak musiałem odwrócić uwagę w stronę gazetki, której połowę tytułu wymyśliłem:"Eldorado", a Marzenka drugą połowę:"Nasze". I mamy "Nasze Eldorado".