Belniańska terapia

17. VI. 2014r.

Dziś dzień znowu intensywny, urozmaicony różnymi zajęciami.
Do południa korowaliśmy klocki.Wtedy pierwszy odłączyłem się od stada z zamiarem zjedzenia sałatki. Znów intuicja mnie nie zawiodła, bo trafiłem na zupę pomidorową, którą oczywiście zjadłem z dokładką i do korowania już nie wróciłem. Po pierwsze mimo jedzenia nie miałem już siły ruszać nogami, by dojść,a tym bardziej rękami, by obdzierać ze skóry drzewa. Poszedłem więc na górę, by kończyć godło na kanwie. Nie zrobiłem dużo, bo "dorysowałem"mu tylko koronę. W międzyczasie byłem poćwiczyć, gdzie najpierw zrobiłem seryjkę Amosowa, a potem pograliśmy agresywnie w ping-ponga. Paulina nie dała mi za dużo dojść do słowa i rozgromiła mnie z kretesem. Ale patrząc z innej strony moja pogoń za piłeczką była niezłym treningiem. Na koniec aktywnego dnia siadłem z Marzenką przy laptopie i opisywaliśmy dzień wczorajszy. Już prawie wychodząc, żeby nie wylewać zupy, zjadłem jeszcze solidny talerz.Po kolejnym dniu spędzonym w cudowny sposób coraz bardziej martwi mnie lipcowa pauza.Ale może jakoś wytrwam?
Z rozpędu zapomniałem kul z Ośrodka i dopiero wychodząc z busa zauważyłem ich brak, gdy nie miałem się o co oprzeć.Na dodatek nakolannik również został na półce. Jak ta beliańska kadra potrafi zakręcić w głowie...

18. VI. 2014r.

Nie wiem do jakiego stopnia tęsknotę wyzwoli we mnie lipiec? Jeszcze przecież trwają zajęcia, a ja omal nie przykułbym się łańcuchami do schodów...
Dziś zwyczajnie, jak zwykle w belniańskiej krainie-po prostu cudownie. Dotarłem i zbliżała się już 10. Po wyjściu z progu karety porwany zostałem przez Piotrka. I wraz z Damianem i Bartkiem szykowaliśmy ognisko. Rozpaliliśmy i za chwilę dołączyła do nas reszta biesiadników. Upiekłem 2 kiełbaski, z czego 1 dałem Asi. Po doładowaniu energetycznym, skuszeni pięknym słońcem i piłką, która wytoczyła się za nami na podwórko, poszedłem z Piotrkiem i Damianem pokopać. Najpierw Piotrek stanął na bramce, a my strzelaliśmy. O ile kopnięcie piłki przez Damiana ciskało nią mocno w bramkę, to moje szturchnięcia powolnie toczyły piłkę. Dlatego za chwilę zmieniłem bramkarza i co jakiś czas, jeśli udało mi się piłkę złapać, mogłem ją wykopać z ręki. Częściej jednak wyciągałem piłkę z siatki.
Po krótkiej rozgrzewce, przewinąłem się w pobliżu ogniska, gdzie z samarytańskiej ręki dostałem jeszcze pół kiełbaski. To dało mi troszkę siły, by uciekać i łapać piłkę w grze w zbijaka. Nie dane mi było utrzymać się na planszy i podwójnie trafiony musiałem przejść do lazaretu.
Piłka czasami uciekała jak ping-pong ze stołu, odbijając się od wszystkiego.
A i ja nie wziąłem balansu ze sobą i raz cofając w zbijakowym ogniu sprawdzałem twardość boiska.
Na koniec usiedliśmy przy dogasającym ognisku, sącząc kawę i wystawiając twarze ku słońcu.

Write a comment

Comments: 3