Mistrzowski dzień z belniańską załogą!

 

O 11:30 dojechaliśmy do Fanisławic, po sporym błądzeniu, bo nam GPS nawalił,tzn. przed wyjazdem nikt nie spojrzał do mapy i musieliśmy jechać za węchem.Ale i tak fajnie,bo dojechaliśmy na super jedzenie. Wprawdzie po drodze zjadłem 2 kanapki z domu-tak jakbym przewidywał dłuższą podróż.:)Niemniej jednak na miejscu nie wzgardziłem chlebem ze smalcem,bigosem i plackami.Uzupełniony kalorycznie mogłem bez obaw puścić się w wir tańców. Na parkiecie kręciłem się jak bąk(zabawka). Obtańcowałem prawie wszystkie dziewczyny i to nie tylko "swoje",ale również z tamtejszej placówki.Musiałem robić przerwy. Podczas jednej pauzy na stół wjechały pierogi z mięsem,co było wybawieniem dla zmęczonego ciała i głodnego ducha, czy na odwrót...?W tym czasie część załogi udała się na przejażdżkę bryczką. Ja nie ryzykowałem wychodzenia na zewnątrz,bowiem spocony byłem jak napastnik w ostatniej minucie meczu.Naładowawszy baterie poszedłem jeszcze chwilę potańczyć.I z wybawieniem ogłoszona została zbiórka belniańskiej załogi,bo jeszcze chwila i mógłbym zakręcić się do nieprzytomności.Nie mogłem wyrwać się z zawirowania.Im więcej kroków,tym trudniej opuścić krąg taneczny.

Z powrotem przyjechałem z Malwiną i siedmiorgiem belniańskiej drużyny,a reszta zapakowała się w busie ze Stasiem.

Nie wiem, czy uspokoję wrażenia,obrazy przeskakujące w głowie klatka po klatce, do wieczora,by spokojnie zasnąć? Chciałbym śnić dalej o Fanisławicach,cudownych doznaniach tanecznych,oczach partnerek...w miłej,ciepłej atmosferze...

Write a comment

Comments: 0